Marcin B. Brixen Marcin B. Brixen
777
BLOG

Busy, ulice i parytety

Marcin B. Brixen Marcin B. Brixen Polityka Obserwuj notkę 4

Sytuacji, w których grozi mrożące krew w żyłach niebezpieczeństwo jest wiele. Jedną z nich, o najwyższym stopniu ryzyka, jest wyjście z dorosłymi po zakupy. Wydawać by się mogło, że to niby nic, banalne dźwiganie siatek z zakupami przez kilka godzina i bezpieczny powrót do domu. Jednak podczas tego powrotu zdarzyć się może wszystko.
Pewnego popołudnia po zakupy wybrali się: mama Łukaszka, babcia Łukaszka, dziadek Łukaszka i Łukaszek.
Łukaszek z początku nie chciał iść.
- Nie rozumiem dlaczego - wzruszył ramionami tata Łukaszka.
- Ja tam walczę o życie i ratuję ich przed katastrofami. I ludzkość i świat - oświadczył dramatycznie Łukaszek.
- Nie histeryzuj, to tylko zakupy. Idziesz i już.
Łukaszek ciężko westchnął i poszedł.
Zakupy przebiegły bez komplikacji. Wracali już do domu, gdy mama Łukaszka wykonała zaskakujący manewr. Otóż niespodziewanie zeszła z chodnika i położyła się na jezdni przed najeżdżającym autobusem. Łukaszek zauważył to w ostatniej chwili, zdążył odstawić siatki i runął ku swej rodzicielce. Udało mu się ją ściągnąć z powrotem na chodnik, choć było to niepotrzebne, autobus zdołał zatrzymać się wcześniej. Kierowca wyskoczył i podbiegł pytając czy mama aby zdrowa.
- Nic jej nie jest, nie najechał jej pan przecież - rzekł Łukaszek.
- Ja się pytam czy ona na głowę zdrowa. Kto to widział rzucać się pod autobus!
- To, że pan nie widział, to nie znaczy, że nie ma - odparła mam wstając z trudem i przygładzając podarte rajstopy.
Babcia i dziadek przybiegli i zaczęli razem z kierowcą czynić wyrzuty mamie.
- Pomyliłam pana bus z Prezydentobusem - wyznała mama. - Podobne są.
- Co? - nie zrozumiał dziadek.
- No, ten bus, którym jeździ prezydent.
- Przecież dzisiaj go tu nie ma! - wrzasnął kierowca. - Jest w Pawelkowicach!
- Ale on ma więcej busów - odparła mama. - I skoro go tu nie ma, to chciałam uhonorować chociaż jego pojazd!
- A, więc należysz do Czcicieli Busów - wtrącił Łukaszek.
- Nie ma się czego wstydzić, ta oddolna inicjatywa grupuje coraz więcej osób! Dzisiaj na pierwszej stronie "Wiodącego Tytułu Prasowego" jest zdjęcie kobiety, która całuje go w oponę!
- Prezydenta? - spytała zgorszona babcia Łukaszka.
- Nie, busa.
Kierowca busa pokrzyczał jeszcze i odjechał. Babcia i dziadek wzięli mamę pomiędzy siebie, a Łukaszek otarł pot z czoła i chwycił siatki. Walka o przeżycie podczas drogi do domu dopiero się rozpoczynała.
Następna w kolejce była babcia Łukaszka. Kiedy przechodzili przez plac Łukaszek dosłownie na chwilę spuścił ją z oka. I zniknęła.
Po chwili ją wypatrzyli jak dwóch panów z różowymi parasolkami prowadziło ją pod ramię.
- Zostawcie ją! - Łukaszek ruszył w pogoń. - Niech babcia niczego nie podpisuje!
- Ale... - babcia spojrzała na niego lekko nieprzytomnym wzrokiem. - Oni mi obiecali...
- To parytetowi naciągacze!
- Nie jesteśmy żadnymi naciągaczami - obruszył się jeden pan z parasolką.
- My tylko realizujemy polskie prawo - przyszedł mu w sukurs drugi pan z parasolką. - A polskie prawo od niedawna stanowi wreszcie, że pięćdziesiąt procent miejsc w radach nadzorczych mają mieć kobiety.
- I jest jeden problem - uzupełnił pierwszy pan. - One nie chcą. Nie zdają sobie sprawy, że tym samym łamią prawo!
- Więc musi być te pięćdziesiąt procent. I my szukamy tego procenta wszędzie, łapiemy wręcz z ulicy. no niechże się pani zgodzi, tylko jedno małe stanowisko, co pani chce, w Orlenie czy KaGieHaeMie?
Zanim babcia zdołała odpowiedzieć Łukaszek odholował ją w miejsce, gdzie stały torby z zakupami i czekała mama.
- A gdzie dziadek? - spytała babcia.
- Ulotnił się - poinformowała ich mama i pokazała palcem. - Tam.
- Ja zwariuję - jęknął Łukaszek. - Tym razem idziecie ze mną. Żebym wszystkich miał na oku.
Dziadka znaleźli na zapleczu osiedlowego sklepu. Była tam niewielka, bezimienna uliczka, na której dwóch panów montowało tablicę z nazwą.
- Uliczka dostała nazwę, teraz jest jakaś akcja... - zaczął pierwszy z panów.
- Wiem o co chodzi - przerwała im mama Łukaszka. - Trwa wyrównywanie parytetów w nazwach ulic. Ma być pięćdziesiąt procent mężczyzn i pięćdziesiąt procent kobiet.
- To na osiedlu Smerfów będzie problem... - zauważył Łukaszek.
- Trwa wobec tego akcja dogęszczania ulic. Ponieważ było za dużo mężczyzn dodaje się wszędzie nazwy kobiece... - mama obeszła słup i spojrzała na nowiutką tablicę z nazwą uliczki, po czym urwała.
- Co to jest? - zapytała gniewnie. - Miały być kobiety, a wy znowu dajecie faceta?! Skandal!!
Dziadek również podszedł, żeby spojrzeć na napis, lecz jego reakcja była nieporównanie bardziej intensywna. Zaczął kląć, pluć i kopać słup.
- A fe - skomentowała babcia.
- Źle dziadek robi... - stwierdził Łukaszek.
- No pewnie - dodała ochoczo mama.
- ...bo pluje pod wiatr. Z wiatrem trzeba!
- Racja - dziadek przesunął się w bok.
- Co to za cyrk? - zirytowała się babcia i też z Łukaszkiem podeszli zobaczyć tabliczkę.
Napis na niej głosił "Ulica Jeżowa".
- Jeżow! Sowiecka swołocz, bandyta, krwawy karzeł! - wykrzykiwał dziadek. - Czy my jeszcze jesteśmy Polską, skoro honorujemy u siebie radzieckich oprawców?!
- To jest bardzo mała ulica - zauważył drugi pan. - Można by rzec, że dla kogoś znanego taki zaszczyt to wręcz obelga.
Ale dziadek nie dał się i żądał zmiany tabliczki.
- Musicie mieć przecież jakąś alternatywę, prawda? - upierał się.
- Ano mamy - przyznał drugi z panów. - Mamy jeszcze dwa komplety tablic.
I pokazał. Były to ulice "Sarnia" i "Borsucza".

--------------
https://twitter.com/MarcinBrixen
https://pl-pl.facebook.com/marcin.brixen

Nie biorę żadnej odpowiedzialności za to co robi Łukaszek, a tym bardziej za to, co mówi Gruby Maciek. A tak poza tym, to fikcja, czysta fikcja. UWAGA! Podczas czytania nie należy jeść i pić! Nie zaleca się czytania pokątnie w obecności szefa! Opluty monitor czyścimy specjalną chusteczką, a klawiaturę szczoteczką do zębów (by Redpill)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka