Marcin B. Brixen Marcin B. Brixen
2454
BLOG

Jeden dzień po końcu świata

Marcin B. Brixen Marcin B. Brixen Polityka Obserwuj notkę 32

Łukaszek snuł się feryjnie po peryferiach osiedlach, gdy wpadł na okularnika z trzeciej ławki i Grubego Maćka.
- Dokąd wy... - zaczął Łukaszek, ale Gruby Maciek mu przerwał:
- Biegniemy pod szkołę!
- Przecież są ferie!
- Za długo by było tłumaczyć, biegniemy! - nalegał okularnik, no i pobiegli.
Pod szkołą działa się gigant draka wokół szkolnego autokaru, który przywoził do szkoły Łukaszka dzieci z odległych terenów. Wśród zbulwersowanych i krzyczących ludzi rej wodziła mama Łukaszka.
- Co ty tu robisz? - spytał niezadowolony Łukaszek, bo mało kto jest zadowolony, kiedy odkrywa, że jego rodziciel robi z siebie publicznie pośmiewisko.
- Po pierwsze: nie pośmiewisko! - zaprotestowała oburzona mama Łukaszka. - Bo ja tutaj walczę o poważną sprawę! A po drugie: właśnie wracam ze spotkania, na którym znana działaczka sportowa ogłosiła, że chce zrobić coś dla każdej polskie rodziny i w związku z tym wstępuje w szeregi Ruchu Aborcyjnego!
Pan dyrektor szkoły, który również był wśród uczestników zbiegowiska, złożył na ręce Łukaszka serdeczne wyrazy współczucia.
- Ej, chwileczkę, on chce odjechać! - zawołał ktoś z tłumu i ludzie zablokowali odjazd autokaru. Kierowca, ubrany w koszulkę z napisem "Nie złoszczę się i nie histeryzuję" wysiadł z pojazdu. Był zły.
- Czy wyście powariowali?! - darł się ochrypłym głosem. - Czego?! No ludzie, czego wy ode mnie chcecie?!
- Co tu się właściwie dzieje? - spytał Łukaszek.
- Ach to polskie piekiełko - odpowiedział mu jakiś facet. - Jacyś sfrustrowani nieudacznicy rzygają na kierowcę autokaru swoimi plwocinami!
- A tak konkretnie?
- Tak konkretnie to nie wiem, nie interesuje mnie to - odparł facet i znów zaczął wszystkim opowiadać o polskim piekiełku.
- Tak konkretnie to chodzi o to, co pan kierowca zarabia na siebie tym autokarem - wytłumaczył Łukaszkowi okularnik z trzeciej ławki.
- To jest kłamstwo oświęcimskie! - mamie Łukaszka z gniewu drgały nozdrza. - Przecież on wozi dzieci do szkoły za darmo!
- Pan sobie dorabia w ten sposób, że spuszcza pan paliwo z baku i sprzedaje na lewo! - rzucił ktoś w twarz kierowcy.
- To jest kłamstwo - zaoponował pan dyrektor szkoły.
- Tak, tak, kłamstwo, kłamstwo - kiwał gorliwie głową pan kierowca chowając się za panem dyrektorem.
- Niech pan pokaże faktury zakupu paliwa, tam wpisują przebieg pojazdu, wiemy ile pali autobus i pokażemy im, że się mylą - polecił dyrektor pan kierowcy.
Ale kierowca zrobił coś innego. Upadł na czworaki i zaczął wpychać się pod autobus.
- Gdzie?! Gdzie, pytam się?! - ryczał strasznym głosem. - Gdzie chowam ten kanister, do którego ściągam paliwo!? Ludzie, oszaleliście?!
- I ma rację - powiedziała mama Łukaszka. - To wy mu powinniście udowodnić winę, a nie on ma wam udowadniać swoją niewinność!
- Ale on w czasie, kiedy dzieci są w szkole, dorabia sobie wożąc jakieś towarzystwo tym autokarem! - powiedziała pani z psem.
- Ty hieno cmentarna! - zawołał pan kierowca i podłożył nogę pod koło stojącego autokaru. - Boże, co za nagonka na mnie! Zabić mnie chcą!
- Nie zabić, tylko chcemy, aby rozliczył się pan z przebiegu - oświadczył ktoś.
- A pan jest w stanie rozliczyć  się z każdego kilometra? Z tych, którymi jeździ pan na dziwki, też? - spytała ironicznie mama Łukaszka.
- Ja jeżdżę swoim prywatnym autem i sam płacę za paliwo. A pan jeździ pojazdem publicznym!
- Ja mówię, że pan oszukuje i wozi ludzi na lewo publicznym autokarem - powtórzyła pani z psem.
- No wie pani co - odezwała się mama Łukaszka. - Jak można tak szkalować człowieka, który pół życia poświęcił służbie innym! Jeździ za darmo tym autokarem i zawozi dzieci do szkoły i odwozi! Będzie jeździć do końca świata i jeden dzień dłużej! Gdyby nie on, te dzieci zamarzłyby z zimna na przystankach!
- Setki dzieci uratowałem - kierowca wylazł spod autokaru i sięgnął do kabiny po jakieś papiery. - To są listy wdzięczności od rodziców... W dwa tysiące czwartym zabrałem do szkoły Mariusza z Pawełkowic... Umarłby jak nic, bo tego dnia na przystanku autobusowym, gdzie stał było minus osiemnaście stopni w cieniu!
- No i widzi pani - powiedziała zadowolona mama Łukaszka. - Rozumiem, ze jak pani dziecko zobaczy ten autokar, to do niego nie wsiądzie.
- Oczywiście, że wsiądzie, przecież ten autobus jest opłacany z moich pieniędzy! Ale nie zgadzam się, aby wykorzystywać go na lewo po godzinach!
- No i co z tego, że wykorzystuje, ważne jest ile dzieci podwiózł, ile istnień uratował! Niech tam sobie jeździ ile chce!
- Otóż właśnie nie! - pani z psem nie ustępowała. - Ja płacę za jego paliwo!
- I co panią obchodzi gdzie jeździ?
- Obchodzi, bo płacę mu za to, żeby jeździł z dziećmi, a nie załatwiał swoje prywatne rzeczy! Żądam, aby pokazał licznik w autobusie!
Wszyscy spojrzeli na pana kierowcę, który nie pokazał licznika, za to znowu położył się pod autobusem, koło rury wydechowej.
- Cmentarne hieny gazują mnie jak w Auschwitz - załkał rozpaczliwie.
- Nie no, na żądanie byle baby z ulicy ma pokazywać całą papierologię? - mama Łukaszka zmarszczyła nos. - Od kontroli są specjalne instytucje, a nie pierwszy lepszy z ulicy. Jeżeli ma pani do niego jakieś zarzuty, to proszę mu je udowodnić, a nie wymagać, aby on dowodził swojej niewinności.
- Zarzucam mu, że robi lewe kursy - upierała się pani z psem.
- Co za katolicka nienawiść - westchnęła mama Łukaszka.
- Co pan na to? - spytał pan dyrektor. Kierowca oznajmił, że żadnych lewych kursów nie robi, a przebieg ma idealnie rozliczony.
- To niech pan pokaże ten licznik - powiedział pan dyrektor. - Raz na zawsze urwie pan łeb wszelkim plotkom i pomówieniom!
- Pan chyba żartuje - kierowca gwałtownie zbladł.
- Nie. Pokaż pan ten licznik. Sam pan mówił, że potrafi pan się wytłumaczyć z każdego kilometra. No dalej...
A kierowca zrobił znowu coś nieoczekiwanego.
- Rezygnuję. Ze wszystkiego. Tu są kluczyki od autobusu. Tu telefon komórkowy...
- Koniec świata... - wyjąkał ktoś.
- Niechże pan nie rezygnuje, miliony dzieci zamarzną na przystankach! - zawołała mama Łukaszka.
- Kto inny je podwiezie, są przecież tramwaje... - wtrącił się Gruby Maciek.
- Ty chyba nie wiesz jak tramwaje jeżdżą! - mama Łukaszka spiorunowała go wzrokiem.
- No dobrze, zostaję - westchnął kierowca, zabrał swoje rzeczy, wsiadł do autokaru i odjechał.
- Licznika nie pokazał - zauważył Łukaszek.

Nie biorę żadnej odpowiedzialności za to co robi Łukaszek, a tym bardziej za to, co mówi Gruby Maciek. A tak poza tym, to fikcja, czysta fikcja. UWAGA! Podczas czytania nie należy jeść i pić! Nie zaleca się czytania pokątnie w obecności szefa! Opluty monitor czyścimy specjalną chusteczką, a klawiaturę szczoteczką do zębów (by Redpill)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka