Marcin B. Brixen Marcin B. Brixen
1771
BLOG

Wyścigi idiotów w kłóceniu się

Marcin B. Brixen Marcin B. Brixen Polityka Obserwuj notkę 20

Pewnego popołudnia Hiobowscy zaniepokoili się. Łukaszka nie było w domu przez cały dzień.
- Gdzie on się podziewa? - denerwował się dziadek Łukaszka.
- Są wakacje, niech sobie biega - rzekła pobłażliwie babcia.
- Przecież ktoś mógł go porwać! - zapiał dziadek. - Dla okupu!
- Dla okupu? - babcia spojrzała niespokojnie na szufladę kredensu w której trzymała rentę.
- Nie dam złamanego euro! - rzuciła z zaciętością siostra Łukaszka. - Ten mały gnojek...
- To kwestię okupu mamy już rozstrzygniętą - zauważył spokojnie tata Łukaszka i sięgnął po komórkę. - Najprościej będzie chyba porozmawiać z nim bezpośrednio i zapytać gdzie jest. Halo...? Młody człowieku, tu mówi twój ojciec... Co?! co?!!! Co to ma znaczyć: dzień dobry panie listonoszu?!!! Nie śmiej się, bezczelny gnojku!!!
I rozeźlony tata Łukaszka rozłączył rozmowę.
- Miałeś się go spytać gdzie jest - przypomniała siostra Łukaszka. Ale tata obrażony patrzył w okno. Dziadek westchnął i sięgnął po swój telefon. Ustalił, że Łukaszek jest w parku. Babci Łukaszka przypomniało się, że niedaleko mieszka znajoma mamy Łukaszka, do której mama się udała. Dziadek wykonał zatem jeszcze jeden telefon i ustalono, że mama zabierze Łukaszka z parku i przywiezie do domu.
Mama spotkała Łukaszka w parku, gdy ten wraz z Grubym Maćkiem i okularnikiem w trzeciej ławki rozmawiali zaaferowani na jakiś temat.
- O, mama - zauważył Łukaszek. - To cześć chłopaki, chodź, idziemy już, no...
Mamie Łukaszka zapaliła się czerwona lampka. Spodziewała się, że Łukaszek będzie opierał się grymasił. A tu wręcz odwrotnie...
- No chodź, idziemy - nalegał Łukaszek. Mama Łukaszka rozejrzała się i zobaczyła grupki osób idących w stroną centrum parku.
- Co tam się dzieje? - spytała podejrzliwie.
- Nic - odparł (podejrzanie) szybko Łukaszek. - no chodź, idziemy, musimy iść.
- Idziemy tam - zdecydowała mama Łukaszka, złapała syna za rękę i pociągnęła go w stronę centrum parku. A tam działy się dziwne rzeczy. Na wielkim, asfaltowym placu sportowym siedział jakiś facet na krześle. Obok niego stała jakaś tablica, a fragment placu był wygrodzony linką.
- "Wyścigi idiotów w kłóceniu się" - przeczytała mama Łukaszka na tablicy i osłupiała z oburzenia. Zresztą osób, którym się to nie spodziewało było więcej.
- Zamierzam zorganizować wyścigi idiotów, którzy będą się ze mną kłócić - oznajmił facet siedzący na krześle. - Jeśli ktoś uważa się za idiotę, to proszę stanąć tam, na tym miejscu wygrodzonym linką i możecie się ze mną kłócić. Zazwyczaj nie cierpię idiotów, ale dziś was dopuszczę przed swoje oblicze. No dalej, idioci, stawać mi tu zaraz w szranki!
- Niech pan da spokój - powiedział ktoś stojący w grupie ludzi po drugiej stronie placu. - nikt tam nie pójdzie, bo byłoby to jednoznaczne z przyznaniem się do bycia idiotą...
- Proszę mi nie psuć zabawy! - ofuknął go lokator krzesła.
- Skandal! Hańba! Faszyzm! - zawyła oburzona część społeczeństwa, w tym mama Łukaszka, po czym owa grupa osób... stanęła na miejscu wygrodzonym linką. Na lince bujała się wesoło tabliczka z napisem "Miejsce dla idiotów".
- Nie sądziłem, że tyle osób skorzysta z mojego zaproszenia - zatarł ręce zadowolony facet z krzesła. - To co, kłócimy się?
- Nie będziemy się z panem kłócić! - doleciało zza linki.
- Ależ będziecie - odparł uprzejmie facet. - Następny!
- Jest pan faszystą i antysemitą!
- Nie jestem! Następny!
- Jak pan śmie propagować tak szkodliwe i chamskie inicjatywy!
- Ależ wy je podejmujecie. Następny!
- Przecież to stoi w sprzeczności z wartościami chrześcijańskimi!
- I co z tego? Następny!
- Pan sam jest idiotą!
- Nieprawda! Następny!
- Nie zmusi nas pan do wejścia w role idiotów!
- Czyżby? Następny!
- Czy pan wie, jak się przez pana czują ofiary katastrofy smoleńskiej?
- Nic nie czują, bo nie żyją. Następny!
Ale oponenci nie mówili już po kolei, ale się przekrzykiwali i wygrażali pięściami. Że oni nie pozwolą się uważać za idiotów, że idiotą jest ten facet na krześle i że się nie będą z nim kłócić. Facet siedział na krześle, komentował na głos co niektórych oponentów i pękał ze śmiechu, a za nim część parkowej publiczności. Na placyk ogrodzony linkami parli następni dyskutanci. Łukaszek spojrzał na swoją mamę, która sama przepchnęła się  tuż za tabliczkę "Miejsce dla idiotów" i krzyczała, że ona nie pozwolić robić z siebie idiotki.
Łukaszek westchnął, a potem rozejrzał się i zobaczył rozbitą butelkę leżącą koło kubła. podszedł, westchnął jeszcze raz, a potem chwycił jakiś większy kawałek i ostrym końcem przejechał sobie delikatnie po przedramieniu. Pokazała się krew. Wyrzucił szkło, podszedł do placyku i zaczął głośno krzyczeć w stronę swojej mamy.
- Krew! - zawołała mama Łukaszka i zaczęła żywo wypychać się z tłumu. - Co za safanduła! Co za idiota! Nie można cię nawet na chwilę spuścić z oczu! Zupełnie jak twój ojciec! Bardzo cię boli? Tak się darłeś, a tej krwi to tak ledwo ledwo.
- Nie boli - odparł zgodnie z prawdą Łukaszek.
- A zarazki? Trzeba to zdezynfekować! Natychmiast idziemy do domu! - zakomenderowała mama.
- Uff... - Łukaszek westchnął jeszcze raz.
Tymczasem facet wstał z krzesła znudzony, wziął je i poszedł sobie. Jego oponenci zza linki, tworzący do tej pory zwarty front, zaczęli dyskutować między sobą, kłócić się i stopniowo rozpadali się na coraz mniejsze grupki krążące po parku.

Nie biorę żadnej odpowiedzialności za to co robi Łukaszek, a tym bardziej za to, co mówi Gruby Maciek. A tak poza tym, to fikcja, czysta fikcja. UWAGA! Podczas czytania nie należy jeść i pić! Nie zaleca się czytania pokątnie w obecności szefa! Opluty monitor czyścimy specjalną chusteczką, a klawiaturę szczoteczką do zębów (by Redpill)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka